Pamiętam dokładnie jego zapach i smak.
Ogromny bochen, świeży, pachnący i jeszcze ciepły. Dopiero co wyjęty z pieca.
I dłonie babci, podnoszące go z namaszczeniem. Znak krzyża kreślony na spodniej warstwie, zanim ostrze noża naruszy „święta przestrzeń”.
Z namaszczeniem i pietyzmem, jak gdyby była to relikwia a nie kawałek pieczywa.
Nieruchomo siedziałem wpatrzony w cały ten rytuał. Było w nim coś z magii. Ten moment i ta podniosłość.
Jeszcze chwila i ogromna pajda powędruje prosto w moje niecierpliwe ręce.
Gdy w dziecięcym zabieganiu zdarzało mi się upuścić kromkę na podłogę, wzrok Babci wbijał się we mnie; poważny i stanowczy.
Wiedziałem, ze muszę podnieść i ucałować, tak jakbym przepraszał za popełniony właśnie grzech świętokradztwa , zbezczeszczenia i pospiechu.
Szacunek dla pracy rąk ludzkich.
Ilekroć mijam przysklepowe kontenery na śmieci, przypominają mi się słowa babci wypowiedziane prawie czterdzieści lat temu.
„Pamiętaj, chleb to nie zabawka, szanuj i módl się aby go nigdy nie zabrakło”
Nasze modlitwy są chyba wysłuchiwane, jednak z szacunkiem coś musiało pójść nie tak.